Z cyklu gadżety kobiety- turban termalny!



O tym, jak ważny dla kobiety jest wygląd jej włosów nikogo nie trzeba przekonywać.  Zadbane i wypielęgnowane pukle dodają uroku i pewności siebie. Aby jednak pozostawały w dobrej kondycji, musimy o nie zadbać. My, kobiety, szczególnie jesteśmy do tego zobowiązane. Nasze fryzury wciąż narażone są na farbowanie, suszenie, prostowanie, kręcenie, tapirowanie, ... Lista tortur, które fundujemy swojej głowie jest długa.

W ramach rekompensaty, jedynym co możemy sobie zapewnić jest kompleksowa regeneracja. Wskazane są zarówno tradycyjne odżywki, maski, jak i olejki. Wszystko, co od zewnątrz nawilży i choć odrobinę poprawi kondycję włosa. Nie od dziś wiadomo, że najlepsze działanie uzyskamy, jeśli pozostawimy kosmetyk na włosach i poddamy działaniu ciepła. Tak zastosowany, ma szansę w pełni zadziałać na naszych włosach.  W teorii wygląda to prosto i przyjemnie. W praktyce bywa różnie. Sama wielokrotnie próbowałam z uporem maniaka podgrzewać suszarką owiniętą w ręcznik głowę. Efekt? Zabawny widok dla obserwatorów i rosnąca frustracja.

Dziś przychodzę do Was z rozwiązaniem!
Na rynku pojawiło się coś, co wydaje się być złotym środkiem. 




Wyobraźcie sobie przyjemny w dotyku kapturek, który zakładacie po kąpieli na włosy. Mało tego, nie dość, że nic z Waszej głowy nie spada przy każdym gwałtowniejszym ruchu, on grzeje! Ciepłe wkłady, które umieszczamy w zapinanych na rzepy kieszonkach  nie tylko grzeją, ale też wspomagają działanie kosmetyków pielęgnacyjnych. Rewelacyjna opcja dla wszystkich, którzy cenią sobie czas i wygodę. Nie musisz więcej zmagać się ze spadającym ręcznikiem. Nie musisz podgrzewać włosów suszarką. Turban termalny zrobi to za ciebie! Co więcej, z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że wydajność masek rzeczywiście jest lepsza. Włosy po takiej kuracji lepiej się rozczesują, a po wysuszeniu są przyjemne w dotyku i błyszczące. 


Jego użycie jest bajecznie proste



A co Wy sądzicie o tym gadżecie?
 Must have, czy zbędny rarytas?  
Potrzebujecie małego "wpomagania" w codziennej pielęgnacji włosów? 
Być może to coś dla Was :)

Jeśli chcecie zapoznać się bliżej z propozycją producenta, zachęcam do zajrzenia na stronę 

http://www.hairspa.com.pl

Ulubieńcy... Colossal Volume



Ulubieńcy...
Na wielu blogach i kanałach YouTube regularnie śledzę posty i filmy o tym tytule. Cyklicznie pojawiające się co miesiąc perełki są o tyle ciekawe, że zawsze możemy znaleźć wśród nich coś, co i nam wyda się absolutnym must have. Sama, zaczynając prowadzić bloga, starałam się co miesiąc wyłonić grono faworytów. Zaniechałam tego w momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę ulubionych kosmetyków nie mam wiele, a jeśli już trafiam na coś, co idealnie trafia w moje gusta, wciąż do niego wracam. Żeby zatem nie powielać z miesiąca na miesiąc tych samych pozycji, lub co gorsza, wybierać na siłę, co jakiś czas będę w osobnym poście przedstawiać Wam pojedynczo grono moich prawdziwych ulubieńców i towarzyszy makijażu, czy pielęgnacji. 

Na pierwszy ogień biorę tusz do rzęs. Moje doświadczenia w tej kwestii są bogate. Przetestowałam na swoich rzęsach multum mascar różnych marek i o różnym przeznaczeniu. Lepsze lub gorsze tusze wciąż ustępowały miejsca kolejnym, aż trafiłam na ten, który zobaczycie poniżej. W internetowej sferze urodowej jest on dobrze znany.  Mowa o Colossal  Volume Express od Maybelline. 


Wersja, którą dla siebie wybrałam jest oznaczona jako Smoky Eyes ( wg mnie nieco na wyrost). To, za co polubiłam "żółtka" to przepiękny, naturalny efekt, jaki tworzy na oku. Od idealnego tuszu wymagam, aby rozczesywał rzęsy, nie sklejał ich i nadawał ładny, głęboki kolor. Colossal spisuje się w tej roli bardzo dobrze. Zdaję sobie sprawę, że moje rzęsy z natury są dość długie i gęste, ale jestem prawie pewna, że nawet dziewczęta o delikatniejszej oprawie oka będą usatysfakcjonowane.  

Na uznanie zasługuje przede wszystkim konsystencja tuszu. Jest on na tyle rzadki, że aplikacja nie sprawia najmniejszych problemów. Nie kruszy się nawet po całym dniu na oku, a to jeden z najważniejszych wyznaczników jakości maskary. Już przy jednej warstwie dobrze pokrywa rzęsy, a przy tym nadaje im efekt lekkiego pogrubienia. Jeśli nie przepadacie za mocnym makijażem, używając Colossala, śmiało możecie zrezygnować z eyelinera, czy kredki. Same wytuszowane rzęsy sprawiają, że spojrzenie " nabiera mocy". 


Myślę, że największy wpływ na sukces tego tuszu ma szczoteczka. Jest to jeden z klasycznych, pogrubiających modeli, który nie tylko jest łatwy w użyciu nawet dla początkujących, ale też perfekcyjnie rozdziela włoski. W tej kwestii jestem tradycjonalistką. Nie dla mnie zakręcone, okrągłe, czy wyginające się na wszystkie strony, silikonowe aplikatory. Nie musicie obawiać się również "pajęczych łapek". Starannie nakładając tusz mamy pewność, że się ich nie nabawimy. 

Nieczęsto się to zdarza, że nie dostrzegamy wad jakiegoś kosmetyku. W tym przypadku naprawdę ciężko jest mi je wyszukać. Jedyne, co może budzić rezerwę to cena- ok. 30zł, aczkolwiek wydaje mi się, że i ta jest do przejścia, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę jakość tuszu. 

Dziewczęta! 
Jeśli wciąż szukacie "tego jedynego"- polecam! Ręczę za niego własnymi rzęsami :D


< jedna warstwa, bez użycia bazy>