Ulubieniec ostatnich tygodni- Ziaja Ulga

Ziaja od zawsze budziła u mnie sympatię. Polskie produkty, dobra jakość i niskie ceny- każda z nas to lubi. Od kilku lat darzę ciepłymi uczuciami całą serię kakaową. O maseczkach do twarzy nie trzeba nawet wspominać. Kiedy więc przeczytałam o nowej serii- Ziaja Ulga, wiedziałam, że muszę wypróbować. Moja skóra nienajlepiej znosi sezon grzewczy i niskie temperatury na zewnątrz. Potrzebowałam się czegoś, co złagodzi przesuszenia i podrażnienia. Tym sposobem weszłam w posiadanie...


...płynu micelarnego i łagodzącego kremu do twarzy na dzień. Za te dwa produkty zapłaciłam nieco ponad 20 zł. Nic to jednak w porównaniu do ich zalet. Był to strzał w dziesiątę. W połączeniu z pianką do mycia twarzy Pharmaceris (którą recenzowałam tutaj) udało mi się stworzyć całkiem przyjemny zestaw do codziennej pielęgnacji.  Dlatego też uznałam, że warto podzielić się z Wami moim małym odkryciem i pokazać, że dobry kosmetyk wcale nie musi kosztować kilkadziesiąt złotych. 


Płyn micelarny przeznaczony jest do skóry wrażliwej, z wszelkiego rodzaju dysfunkcjami, oraz dla osób borykających się z problemem nadwrażliwości oczów. Producent zapewnia nas, że jest to kosmetyk o zerowym procencie parabenów, alkoholu i barwników. Hypoalergiczny, przebadany okulistycznie i dermatologicznie. Jak wiadomo, trzeba samemu zweryfikować wszystkie obietnice z opakowania, co też uczyniłam. Jak widzicie buteleczka jest na wykończeniu. O czym to świadczy? O tym, że producent nie mijał się z prawdą!

Co zatem mogę Wam powiedzieć o tym niebieskim ( smerfnym :D) micelku?


  • dobrze zmywa makijaż. Radzi sobie z podkładem, cieniami i maskarą. Napotyka małe problemy przy tuszach wodoodpornych, ale myślę, że jestem w stanie mu to wybaczyć. 
  • jest dość wydajny. 200 ml stosuję od blisko dwóch miesięcy, a nie należę do osób, które skrupulatnie dawkują kosmetyki. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się prysnąć poza płatki kosmetyczne, czy wylać na nie za dużo
  • jest bezwonny, co moim zdaniem jest plusem. Przekonałam się już, że tego typu kosmetyki mają niewiele wspólnego z przyjemnymi aromatami
  • nie pozostawia nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Po przemyciu twarzy mamy bardzo przyjemne uczucie świeżości i czystości
  • w kontakcie z oczami nie powoduje szczypania, czy pieczenia, co docenią szczególnie osoby noszące szkła kontaktowe, narażone na nieprzyjemne podrażnienia tych okolic. 
  • Cena- 9.60! Nikt mnie nie przekona, że Bioderma za kilkadziesiąt złotych jest lepsza :D



Jak powszechnie wiadomo, po odpowiednim oczyszczeniu nadchodzi pora na nawilżanie. Każda zadbana kobieta wie, że krem to rzecz niezbędna. I ja dorosłam do tego, żeby regularnie je stosować. Nie ma taryfy ulgowej. Po 21 roku życia tracimy włókna kolagenowe. Trzeba więc od zewnątrz dbać o dobrą kondycję skóry. 


Na fali emocji po owocnej współpracy z micelem, zakupiłam również krem. Łagodzący, redukujący podrażnienia, nawilżający krem na dzień. Podobnie jak jego niebieski kompan, nie zawiera zbędnych chemikaliów.  0% barwników, silikonów i olejów mineralnych. SPF 20. Całkowicie bezpieczny dla alergików. Przebadany pod każdym kątem :D


Co mogę Wam o nim powiedzieć?

  • bardzo lekka konsystencja. Idealnie nadaje się pod makijaż. Naniesiony na twarz błyskawicznie się wchłania, ale nie pozostawia przy tym uczucia lepkości. 
  • nawilża skórę i zapobiega powstawaniu przesuszonych plam na twarzy
  • doskonale radzi sobie z przebarwieniami. Zmniejsza ich widoczność i zauważalnie łagodzi wszelkie zmiany spowodowane wypryskami
  • Redukuje uczucie napiętej skóry po kontakcie z wodą
  • Cena- 11,80 zł
Śmiało mogę uznać te dwa produkty za moje kosmetyczne odkrycie początku roku. Z czystym sumieniem polecam! Niczego nie ukryłam, niczego nie zataiłam. Jak widać są jeszcze w kosmetycznym świecie perełki, które nie kosztują milionów monet, a które wcale nie ustępują miejsca droższym konkurentom. Podsumowując: Ziaja jest niedoceniana!

A na zakończenie optymistyczny akcent


Pierwsze w tym roku przebiśniegi!
Czuję wiosnę! <3

Balea

Co jakiś czas w blogowej strefie kosmetycznej wybucha bomba. Kolejny hit. Coś, do czego oczy zaczynają się świecić, a zasada "najpierw zużyję to co mam" zdaje się odchodzić w zapomnienie. Tak było z Hakuro, Tanglee Teazerami,  Beauty Blenderami, Yankee Candle... można wymieniać w nieskończoność. Nie inaczej było z marką Balea. Swego czasu natknęłam się na ich produkty na blogu Laury. Stopniowo Balea zaczęła gościć również u innych kosmetykomaniaczek. Kolorowe, owocowe opakowania sprawiły, że mój mózg nakierował się na jeden cel : zdobyć za wszelką cenę! Niestety, tutaj pojawił się problem. Marka nie jest dostępna na polskim rynku. Głównym dystrybutorem Balei jest niemiecka sieć drogerii DM. Z pomocą przyszła mi moja niezastąpiona mama. Poproszona o kupienie "czegoś do przetestowania", zaopatrzyła mnie w to, co zobaczycie na poniższych zdjęciach. Mami przeszła samą siebie! ( dziękuję!)


Spore "coś" przybyło do mnie z komentarzem : Nie wiem o co tyle szumu. Toż to najniższa półka ! Niemniej moja radość nie ma granic i od dziś zabieram się za testowanie.


Na tę chwilę mogę powiedzieć tylko jedno-te zapachy to obłęd! Aromaterapia za kilka euro- monet! <3


Ratunek dla blond-sucharków! Tej wiosny będę zachwycać odżywionymi i lśniącymi włosami! :D


Roll- on 48h- czy tylko ja nie rozumiem ich założenia? Przecież zdrowy, unormowanie dbający o higienę człowiek, w ciągu dwóch dni zdąży co najmniej dwa razy wziąć prysznic...


Kochane, bardzo proszę o komentarze. Jakie są Wasze doświadczenia z marką Balea? Używałyście? Jak się sprawdziło? Jaka jest Wasza opinia? Jestem bardzo ciekawa :)

Inglot Full & Dense Lashes




9 ml- 15 zł

Swoją przygodę z marką Inglot rozpoczynałam, jak większość wielbicielek kosmetyków, od cieni do powiek. Nie zawiodłam się. Do dziś matowa seria jest u mnie na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o makijaż oka. Dlatego też podczas ostatniej wizyty przy inglotowskim stoisku dałam się przekonać do zakupu maskary. Niska cena i makijaż ekspedientki ( niby wykonany tym tuszem) wygrały z moją słabą-silną wolą. Usprawiedliwieniem miała być jakość. Jeśli cienie są świetne, to i w tym przypadku nie może być inaczej! Niestety! Tym razem instynkt łowcy zawiódł. Dobrze się stało, mam nauczkę, żeby nie kupować:
a). jeśli nie potrzebuję tego kosmetyku na już 
b). jeśli nie sprawdziłam wcześniej recenzji 
c). tylko dlatego, że coś jest tanie




Zacznijmy jednak od zalet, nie zwykłam popadać ze skrajności w skrajność, więc i tych się dopatrzyłam. Przede wszystkim plusem jest dla mnie szczoteczka. 
Mój ulubiony typ. Krótka, niezbyt duża i zaokrąglona. Pozwala na precyzyjne wytuszowanie wszystkich rzęs. Ułożone spiralnie włoski mają to do siebie, że umożliwiają nam równomierne rozprowadzenie produktu. Dzięki temu unikamy również efektu sklejenia. Rzęsy są dokładnie pokryte i rozdzielone. W tej kwestii Inglot spisał się na medal.
Na pochwałę zasługuje także kolor. Mamy tutaj do czynienia z głęboką czernią. Żadnych prześwitów, czy szarych refleksów. Kruczoczarna oprawa oka gwarantowana. 



Z  przykrością muszę stwierdzić, że na tym kończą się pozytywy. Z założenia prezentowany tusz miał dawać efekt pogrubienia. Nie zauważyłam, aby moje rzęsy zyskały na objętości. Byłabym jednak w stanie to przeboleć i używać go mimo wszystko w codziennych makijażach, kiedy nie zależy mi na spektakularnym spojrzeniu. Inglot niestety zrobił wszystko, aby mi to uniemożliwić. Po kilku godzinach od aplikacji można zauważyć, że tusz niemiłosiernie się kruszy. Okolica oka pokryta jest czarnymi drobinkami, które przy najmniejszym dotknięciu tworzą smugi na twarzy. Ale, ale, to jeszcze nie wszystko. Wychodząc zimą na mróz, czy latem na ostre słońce mam problem z łzawiącymi oczami. Po raz pierwszy jednak zdarzyło mi się, aby tusz pod tym wpływem zaczynał się rozmazywać. Co najzabawniejsze, trudno jest go zmyć płynem micelarnym, czy mleczkiem. Bez tarcia płatkami kosmetycznymi się nie obejdzie.

Przygoda z tą maskarą uświadomiła mi, że nie ma na rynku marki, która miałaby w swojej ofercie same doskonałej jakości kosmetyki. Nie warto nastawiać się na kontretnego producenta, bo spod każdej igły wychodzą zarówno hity, jak i kity. Tym razem Inglot mnie rozczarował. Nie znaczy to jednak, że nie będę testować ich kolejnych nowości. Wcześniej jednak dokładnie zapoznam się z recenzjami.